Październikowa Premiera
Fot. Wydawnictwo FILIA |
Ile słów potrzeba, aby opowiedzieć historię? 94 037. W tylu słowach, nazbieranych nad morzem i zapisanych w zeszytach w kratkę, zamknęła się moja historia. Historia zainspirowana tabliczką i napisana z miłości do morza i z pragnienia, aby jak najdłużej przy nim pozostać, choćby tylko poprzez wejście między strony książki, której premiera już 17 października!
W oczekiwaniu na chwilę, kiedy powieść trafi do rąk czytelnika, uchylam drzwi do świata moich bohaterów pozwalając na to, aby dyskretnie ich podejrzeć...
Fot. Marcin Piotr Oleksa |
֍
Siedzieli naprzeciw siebie, grzejąc się przy herbacie doprawionej rumem. Dopiero po zdjęciu z siebie sztywnych od zimna i przemoczonych ubrań Maks poczuł, jak bardzo zmarzł. Artur Jończyk. To on ściągnął Maksa z falochronu, przywiózł do swojego domu i wepchnął do łazienki, podając mu czysty ręcznik i kupkę suchych ubrań wyjętych z szafy. Dał też Maksowi czas na gorący prysznic, przebranie się i ochłonięcie. Sam w tym czasie przygotował herbatę i dwie szklanki na whisky, wiedział bowiem, że bez tego się nie obejdzie.
Zapach smażonej ryby wywabił Maksa z łazienki. Stając w drzwiach kuchni, przymknął oczy i przez chwilę wsłuchiwał się w odgłosy domowej krzątaniny. Odwykł od tego. Przez tyle lat żył prawie jak samotnik, dopuszczając do siebie ludzi na bezpieczną odległość. Taką, która nie groziła przywiązaniem i po której nie zostawała gdzieś w środku przestrzelona dziura.
– Flądra. Z dzisiejszego połowu.
Otworzył oczy i spojrzał na człowieka, którego po tylu latach nieobecności mógł nazwać przyjacielem.
– Gdzie Kasia? – spytał, rozglądając się po znajomej kuchni. Kiedyś często tu bywał. Wtedy jeszcze wszystko było dużo prostsze. Życie tak nie bolało.
– W pracy. Dzisiaj ma drugą zmianę. Wróci po dwudziestej pierwszej.
– A Kornelia?
Artur uśmiechnął się, stawiając na nakrytym ceratą stole talerz z parującą rybą.
– Dawno cię nie było, Maks. Kornelia mieszka w Gdańsku. Skończyła anglistykę i teraz tam pracuje. Nie wróci do Darłówka. To już nie jest ta dziewczynka, którą pamiętasz. – Artur usiadł przy stole, wskazując Maksowi miejsce naprzeciwko siebie.
– Wszystko się zmienia… – Maks spojrzał w okno. Po szybie spływały smutne krople jesiennego deszczu. Krótki dzień pochmurniał coraz bardziej, aby wkrótce stać się wieczornym mrokiem, kryjącym w sobie wiele znaków zapytania.
– Kiedy wróciłeś? – Głos Artura wyrwał Maksa z zamyślenia.
– Nie wróciłem. Przyjechałem. Dwa dni temu. Matka jest w szpitalu. Nie jest dobrze.
– Nic nie wiedziałem. – W głosie mężczyzny Maks wyczuł współczucie. – Gdybym mógł ci jakoś pomóc, to wiesz…
Maks machnął ręką i pokręcił głową, zawstydzony wdzięcznością, którą poczuł.
– Dlatego wlazłeś na ten falochron?
– Nie. Nie dlatego – odpowiedział, patrząc przyjacielowi prosto w oczy. W jego spojrzeniu krył się ból. I wściekłość. – Beata… Nie wiedziałem, że nie żyje.
– Nikt cię nie zawiadomił? – Artur wciągnął powietrze i założył ręce za głowę.
– Nikt nie miał ze mną kontaktu, tylko matka. Nic nie powiedziała.
– Napijmy się. – Mężczyzna podsunął w stronę Maksa szklankę z alkoholem, a potem odchylił się na krześle.
Pierwszy łyk rozgrzał przełyk, drugi pozostawił po sobie specyficzny smak.
– Dlaczego umarła?
Artur odstawił szklankę i spuścił głowę. Palcem wskazującym zataczał koło na brzegu szkła, odrysowując niewidzialną prostokątną kreskę.
– Pytasz mnie, dlaczego Bóg ją zabrał czy o okoliczności?
– Boga w to nie mieszaj, sam się z Nim rozmówię. Opowiedz mi o okolicznościach. Chorowała na coś?
– Utonęła.
– O czym ty, kurwa, mówisz? – Maks poczuł, jak wzburzenie zaczyna w nim buzować jak bąbelki szampana. – O czym ty, człowieku, mówisz?
– Kurwa, Maks, mieszkamy nad morzem! Morze to wielka woda, która zabiera ludzi bez względu na to, czy są stąd, czy przyjeżdżają tylko na chwilę.
Słowa Artura obiły się o ciszę panującą w całym domu. Nie uspokoiły Maksa. Wprost przeciwnie, sprowadziły lawinę pytań, którymi zasypał przyjaciela.
– Jak to się stało? Ktoś z nią był? Ktoś ją ratował? Gdzie był wtedy jej pieprzony mąż?
– To było w maju, dwa lata temu. Znalazł ją jakiś człowiek na plaży w Łazach. Nie żyła od wielu godzin. Jej mąż w tym czasie doglądał swojego nowego hotelu w Jarosławcu. Ma mocne alibi, jest na wszystkich hotelowych kamerach. Prokuratura wszczęła śledztwo, ale umorzyli je z braku dowodów. Nikt nic nie wie. Był człowiek, nie ma człowieka. Tyle. Więcej nic nie wiem.
Maks sięgnął po szklankę i wypił do dna.
– Znajdziesz dla mnie miejsce na swoim kutrze?
– Wracasz na stare śmieci? – Artur uśmiechnął się. Na znajomym gruncie czuł się dużo swobodniej.
– Na jakiś czas. Muszę się czymś zająć, zwariuję z bezczynności. Nie mogę wrócić teraz do Islandii, nie zostawię matki.
– Nikt tam na ciebie nie czeka?
Maks pokręcił głową.
– Nigdzie nikt na mnie nie czeka, Artur. Tak się jakoś porobiło…
֍
Fot. Marcin Piotr Oleksa |
Fragment pochodzi z mojej najnowszej powieści "Tylko morze zapamięta", która już 17 października pojawi się w księgarniach! :D
Natomiast 28 października, w niedzielę o 12.30, na Krakowskich Targach Książki, przy stoisku Wydawnictwa FILIA, będę podpisywała książki i rozmawiała z Czytelnikami, którzy właśnie tam będą chcieli się ze mną spotkać :)). Moja najnowsza powieść też tam będzie!
Monika A. Oleksa
Fot. Beata Soczyńska |
Muszę zdobyć i przeczytać... Tak zawsze cieszę się z kolejnej powieści mojej autorki.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i zakochalam sie w tej opowiesci,ludziach i miejscach. Czytając czułam, ze jestem częścią tej społeczności odwiedzalam wszystkie te miejsca oczami wyobraźni czując zapachy,smaki. Doświadczyłam smutku i radości .
OdpowiedzUsuńPani Moniko ma Pani cudowny dar przenoszenia ludzi w czasie i przestrzeni,dziękuję Pani za to juz eiem hdzie skieruje pierwsze kroki będąc w Dąbkach.