Opowieść o dwunastu miesiącach
Fot. Marcin Piotr Oleksa Listopad doszedł do rozdroża i przystanął zafrapowany. Dwie drogi, dwa wybory. Jedna prowadząca w łagodną szarość odchodzącego dnia i wtuloną w niego wieś, z domami przykucniętymi na poboczu; druga - rozświetlona i rozpraszająca zapadający mrok blaskiem tysięcy miejskich okien, zaglądających jedno w drugie. Którędy pójść i którą z dróg wybrać? Nigdzie nie był mile widziany i nikt go nie oczekiwał. Na sam dźwięk jego imienia - Listopad - ludzie się wzdrygiwali, krzywili i kręcili głowami. Oczekiwali Maja, cieszyli się słonecznym Lipcem i nawet lubili Październik. Grudzień witali z uśmiechem, bo miał w sobie magię świąt, ale o Listopadzie najchętniej by zapomnieli. Kojarzył się ze smutkiem i odchodzeniem, miał w sobie nostalgię i melancholię, a szary płaszcz utkany z mgieł mało kto umiał docenić. Przyzwyczaił się już do tego i nie oczekiwał wiele, ale mimo to przynosił zaskakujące niespodzianki, niekiedy ozdabiając świat puszystym śnieg...