Szpitalny parapet

Fot. Marcin Piotr Oleksa 

Na drugim piętrze szpitala, na okiennym parapecie mieszka gołąb. Samotny i gruby, przesiaduje wtulony w kąt, odwrócony tyłem do szyby. W ciągu dnia czasami gdzieś odfruwa, ale wieczorem zawsze wraca do miejsca, które traktuje jak swój dom; na parapet szpitalnego okna, gdzie czuje się bezpiecznie. Oswoił szpitalną rzeczywistość, wpisując się w nią, i stając się pewną stałą jej częścią, rozpoznawalnym kawałkiem normalności. 
Wracając do domu każdej nocy, schodząc z czwartego piętra, przystaję na drugim, aby popatrzeć na samotnego gołębia, wtulonego we własne pióra. Wydaje się tak samo opuszczony jak każdy z pacjentów nocą, kiedy w oczy zagląda lęk. 


Szpital nocą jest zupełnie innym miejscem niż w ciągu dnia. Milknie, wycisza się i zostawia więcej przestrzeni na myśli, które wracają nieustannie, niepokorne i niepokojące. Nocą po szpitalu przechadza się lęk. Nie odpuszcza nikomu i przystaje przy każdym łóżku. Nawet jeśli odchodzi, pozostawia pytania i strach, z którym poradzić potrafi sobie tylko nadzieja. Ona też jest obecna w szpitalnej rzeczywistości. Nie opuszcza człowieka i nie odchodzi od łóżka do samego końca. Trzyma za rękę i szepcze kojące słowa. Otula dotykiem czyjejś dłoni i spojrzeniem. Współodczuwającym, współczującym, kochającym. Delikatnie dotyka ramienia tych, którzy czuwają, próbując znaleźć w sobie podwójną siłę. 
Przy szpitalnym łóżku tej siły potrzeba ogromnie dużo. Siły fizycznej i psychicznej. W chwilach, gdy stykamy się ze szpitalną rzeczywistością, marzenia nabierają innego kształtu. Marzymy o normalności. O wypełnionym rutyną dniu, dającym przewidywalność. O zaniedbanych obowiązkach, które wydawały się nużące, i o powtarzalności znajomych czynności, nie mających nic wspólnego ze szpitalną salą. 
Od dwóch tygodni moja rzeczywistość to monitor, w który wpatruję się bezmyślnie godzinami, śledząc na nim góry, doliny, zygzaki, linie i zmieniające się liczby. Wiem, jakie parametry są w normie, a jakie ostrzegają. Znam imiona pielęgniarek i salowych, oraz twarze zmieniających się lekarzy. Podobnie jak ten gołąb z parapetu na drugim piętrze, wrosłam w rzeczywistość, która wypełniła moją codzienność. Jestem zmęczona fizycznie i emocjonalnie, bo żaden z dni nie przynosi nic, oprócz cierpienia, na które patrzę bezradnie, i nie mogę poradzić sobie z tym, że nie jestem w stanie NIC zrobić. Nic więcej poza trwaniem w modlitwie przy mamie tak umęczonej bólem, że ucieka przed nim odgradzając się od świata. Jej otwarte oczy widzą coś więcej niż szpitalna sala. W chwilach świadomości powtarza mi, jak bardzo mnie kocha i że nieustannie czuje moją obecność przy sobie. Czasami jednak, pomimo pozornej świadomości, wydaje się być odłączona od swojego ciała, zupełnie jakby chciała przestać go czuć, bo ono sprawia jej tylko ból. 

Fot. Marcin Piotr Oleksa

Moja mama ma 67 lat. Nie walczy z nowotworem, po prostu nie może sama oddychać. Lekarze nie znają przyczyny, nie wiedzą dlaczego z dnia na dzień wyłączyła świadomość, zaskakując nas każdym dniem. Bo były już takie noce, kiedy się z nią żegnałam, a lekarze po obchodzie tylko kręcili głowami, kładąc mi współczującą dłoń na ramieniu. A potem nastawał ranek, gdy mama wołała, że jest głodna, nabierała sił na tyle, że mogła przełknąć płynny jogurt i siedzieć wsparta poduszkami, i rozmawiała ze mną przytomnie, skarżąc się na ból spowodowany podłączonym do pompy drenem, osuszającym jej płuca. I gdy nabieram nadziei, że teraz już będzie tylko lepiej, i z każdym dniem mama zacznie odzyskiwać siły, przychodzi kolejne załamanie, i trzeba ją reanimować.
Wychodząc nocą ze szpitala, przystaję przy gołębiu i samej sobie zadaję pytanie, czy dam radę. Bo oprócz tej szpitalnej rzeczywistości, jest jeszcze ta codzienna. Nie wszystko można zaniedbać. Najbliżsi zrozumieją, ale przecież termin matur nie zmieni się tylko dlatego, że moja mama jest w szpitalu, a zobowiązując się wobec kogoś do dobrego przygotowania, biorę za to pełną odpowiedzialność. Dzielę więc siebie na kawałeczki, na zmianę z siostrą czuwając przy mamie. Oddaję to, co dostałam kiedyś od niej. Oddaję z miłością. 

Nasz wspólny Kazimierz...

Na tej trudnej drodze spotykam jednak ludzi, którzy pojawiają się jak dobre anioły. Takie dwa anioły, pacjentki- współlokatorki dzielące z mamą tę samą szpitalną przestrzeń, czuwały nad nią wtedy, gdy ja ani siostra nie mogłyśmy przy niej być. Ludzka solidarność i empatia obecna w miejscu, gdzie tej wrażliwości naprawdę potrzeba. 
Na drugim piętrze szpitala, na okiennym parapecie, mieszka gołąb. Dziś też przy nim przystanę i szepnę mu, że wciąż wierzymy, i walczymy, dopóki jest choć cień nadziei. 
Monika A. Oleksa  


Komentarze

  1. Nikt nie powiedział, że Rekolekcje, to jest czas słuchania nauk głoszonych przez drugiego człowieka. Czas pełen uniesień i czas kiedy masz wrażenie, że niebo nad Tobą się otwiera. Te Twoje Rekolekcje, które przezywasz teraz - przeżyłam i ja przy moich Rodzicach. To czas kiedy przez sito prawdy przelatuje wszystko to co jest nieważne. Przelatują przyjaźnie - roztrwonione na prawo i lewo, które potem tak łatwo sprzedajemy za garść srebrników - bo przecież " przyjaciół" mamy tyle że ta jedna zostanie zastąpiona pięcioma innymi - bardziej atrakcyjnymi, przelatują miłości, które wydają nam się ważniejsze niż miłość naszych rodziców i przelatują potoki słów i czas roztrwoniony na prawo i lewo. Zostaje PRAWDA i BÓG, który przemawia - w tym czasie i w tym momencie i od nas zależy co z Jego słowami zrobimy. Moje Rekolekcje z miłości to także zona kuzyna, która trzy lata opiekowała się nim bez słowa skargi. Teraz ma przepuklinę i dyskopatię całego kręgosłupa - ale dała radę - do końca - dla mnie ona jest już za życia świętą. Życzę Moniś siły i pamiętaj, że ten czas nie wróci już nigdy, przeminie... a zostanie to co "usłyszysz" i w swoim sercu zachowasz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moniko, siły i nadziei w trwaniu przy Mamie, wiary i ufności, że Bóg obdarzy i Ciebie i Twoją Mamę potrzebnymi łaskami w tym trudnym dla Was czasie. Pamiętam w modlitwie.
    Danusia

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień odejścia tych ...
    po których pamięć została,
    jaka by nie była ciepła
    i tak zbyt skąpa ...za mała.

    Nostalgia i smutku łza
    co zebrała się w oku
    nie cofną czasu,
    nie rozświetlą mroku.

    Odeszli od nas na zawsze,
    wędrówkę ziemską zakończyli.
    Zamiast opłakiwać ich śmierć
    cieszmy się że z nami żyli !

    W ich życiu było wiele zła ?
    Nim dopalą się płomienie,
    niech dane im będzie nasze
    najszczersze przebaczenie.

    Zapalamy światełka
    w modlitwie polecając Bogu
    wciąż bliskie nam dusze
    tych co stoją u Wieczności progu.

    Wiara daje pocieszenie, że
    nasze dusze dziś rozłączone
    w Wieczności kiedyś będą
    za ziemskie dobro zbawione.

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłam sfrustrowana i zdruzgotana, gdy mój mąż zażądał rozwodu. Potem skontaktowałam się z Dr DAWN, po tym jak zobaczyłam wiele świadectw o tym, jak Dr DAWN pomógł tak wielu ludziom przywrócić pokój w ich małżeństwach i związkach,
    Zobaczyłam też jak leczył różne choroby i pomagał niewielu osobom w leczeniu niepłodności i postanowiłam się do niego zwrócić o pomoc,
    Obiecał pomóc, kiedy po tym, jak mu wszystko wytłumaczyłem, zapewniłem wszystko, o co prosił, a on zrobił swoje, teraz mój mąż bardzo mnie kocha i traktuje troskliwie. Mój dom jest taki spokojny i pełen szczęścia, a wszystko dzięki Dr DAWN,

    Skontaktuj się z nim, jeśli masz obecnie jakiś problem. To WhatsApp: +2349046229159
    E-mail: dawnacuna314@gmail.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nowa Opowieść O Dwunastu Miesiącach: Luty

Podaj dalej

Magia zimowego wieczoru