Psie dylematy

Dog room - miejsce dla  piesków przy naszym osiedlowym sklepie:) 

Znowu się pojawiła. Czarna walizka, w której mieści się wszystko, z wyjątkiem mnie. Nie lubię jej. Kłapie na mnie otwartą paszczą, zupełnie jakby chciała mi zakomunikować, żeby trzymać się z daleka. Jej zapach też jest trudny do rozpoznania, za każdym razem gdy mój pan wnosi ją do domu, pachnie inaczej. Ostatnio wyczułam nawet zapach kotów! I kocią sierść dostrzegłam, a to mi się już zupełnie nie podoba. 
Kiedy pojawia się walizka, ktoś z mojego stada znika. Mała siwa mniej mnie niepokoi. Oznacza jedynie, że pana kilka dni nie będzie i cały obowiązek opieki nad moją rodziną przejmuję ja, Mattie. Muszę być wtedy podwójnie czujna i uruchomić mój instynkt strażnika, który przy panu może być trochę uśpiony. Mała siwa więc nie wzbudza podejrzeń. Akceptuję ją. Dużej czarnej nie lubię. Duża czarna zabiera mi panią. Na długo. W takie dni kiedy jej nie ma i które dłużą się niemiłosiernie, nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nie ma porannych przytulanek i nikt mnie nie zaprasza do łóżka w środku nocy. Nikt nie marudzi, gdy nie mogę się zdecydować, czy chcę być na balkonie czy w domu i kręcę się, żeby sprawdzić, czy przez tę chwilę nie zmieniło się coś tam, gdzie mnie akurat nie było, i nikt nie przygotowuje mi miski tak starannie, jak pani. Ona potrafi tak dokładnie przykleić kaszę do wątróbki, że nawet ziarenka nie jestem w stanie zostawić na boku! 
Bez niej w domu robi się smutno, i nie tylko ja to czuję :(

Nie lubię, gdy liczba członków mojej rodziny mi się nie zgadza... 

No więc, gdy pojawia się duża czarna całą sobą pokazuję, że zupełnie mi się jej obecność w domu nie podoba, Patrzę z wyrzutem na panią manifestując, że to nie jest dobry pomysł wpuszczać tę czarną do domu i obiecując, że te kotlety i otworzona bez pozwolenia lodówka u Małgosi to był tylko epizod. Ale za to jaki! Dwanaście kotlecików, które Małgosia dla mnie usmażyła! Nie wiem tylko dlaczego schowała je do lodówki? Chyba po to, aby lepiej smakowały... No dobrze, pochwalę się, chociaż z natury jestem skromna i nie lubię się obnosić ze swoimi dokonaniami. Ale tym razem to było dopiero coś! Udało mi się spełnić marzenie każdego psa i dokonać niemożliwego - otworzyć lodówkę! 
Co to była za uczta! Trawiłam jak wąż, cztery dni nic nie jadłam. Małgosia była przerażona, Waldek wściekły, a moja pani tylko na mnie patrzyła. Bez słowa, ale to spojrzenie... Podejrzewam, że bardziej zmartwiła się o moją linię i samopoczucie, niż o te kotleciki. Ale po kolei. 
Zostałam przez kilka dni z Małgosią i Waldkiem. Oczywiście była to sprawka dużej czarnej, ale wtedy to przegięła, bo nie dość, że zniknęła cała moja rodzina, to i mnie pozbawiono domu. Lubię Małgosię, za Waldkiem szaleję, ale tylko wtedy, gdy mam w zasięgu wzroku kogoś z moich państwa. Tym razem zniknęli, zostawiając mnie w miejscu pełnym obcych zapachów i kotów! Bezczelnych zresztą, bo pomimo moich ostrzeżeń, wchodziły na podwórko jak do siebie, a kiedy dogoniłam jednego, którego wmurowało na mój widok, to dostałam taką burę, że w ogóle przestało mi się tutaj podobać. Chciałam do domu, ale nikt mnie nie słuchał. Zajadałam więc stres rozdzielenia, zjadając nie tylko swoją miskę, ale i tutejszych psów. Jedzeniem kotów też nie pogardziłam... I pomimo tego, że tuż nad uszami słyszałam głos mojej pani, że dobrze wychowanemu psu (a za takiego mnie uważają) nie wypada zachowywać się w ten sposób, miałam to w nosie. Tylko w ten sposób tęskniłam mniej. 

Tak na co dzień to jestem bardzo dobrze wychowanym psem... 

Któregoś dnia Waldek przyniósł do domu pisklę kuropatwy. Słyszałam jak mówił Małgosi, że znalazł je na polu. Mam instynkt opiekuńczy, bo przecież pomagam mojej pani wychowywać Miłka, więc zaopiekowałam się pisklęciem. Bawiliśmy się w berka i chowanego. Fajnie było, ale znów mi się dostało za bałagan. Ale czy dobra zabawa może się odbyć bez bałaganu? Nie ma szans. Porządek to nudy, a wiadomo, że pies sam w domu nie lubi się nudzić. 
No, trochę się porządziłam, ale gospodarzom chyba się podobało, bo ostatniego dnia Małgosia usmażyła te dobre kotleciki. Powiedziała, że to na obiad, więc potraktowałam to poważnie. Byłam co prawda niecierpliwa i nie poczekałam na powrót Małgosi i Waldka, tylko sama się poczęstowałam, ale wyraziłam swoją wdzięczność jak tylko wrócili. Chyba nie zrozumieli, bo Waldek mocno się zdenerwował... Nie docenili nawet tego, że im posprzątałam w lodówce. No... tylko na mojej wysokości, co prawda, ale i to powinni docenić. Chciałam w końcu zostawić po sobie dobre wrażenie.
Kawałkiem pasztetu się podzieliłam, nie jestem samolubna. Schowałam dla Waldka w fotelu. Kotlecikom natomiast się nie oparłam. Przez kilka chwil byłam w psim niebie!
A potem oszalałam ze szczęścia, bo mój pan i moja pańcia wrócili po mnie! Kochają mnie! Z wzajemnością:)

Tyle mam do powiedzenia, ale nie zawsze chcą mnie słuchać...

I znowu wszystko wróciło do rytmu, który lubię i w którym czuję się bezpieczna i kochana. Spacery i spotkania z Wiką - moją przyjaciółką, prawie wilczycą; pieszczoty pani i Miłosza - fajny z niego gość, rozumiemy się bez słów; czuwanie przy pani, gdy pracuje; zabawa z piłeczką, którą pan rzuca najdalej, i poganianie Michała, który nigdy nie pamięta, gdzie położył klucze:). Mój dom i moja rodzina, której częścią się czuję. Bo pies potrzebuje rodziny i kogoś, kto go pokocha, pomimo tego że nie zawsze jest idealnie, i że mimo najszczerszych chęci i ogromu bezwarunkowej miłości, zdarzają się chwile psiej słabości, kiedy traci się kontrolę i puszcza wodze psiej wyobraźni, która potrafi zaskoczyć. Jednak nawet wtedy, zanim padnie to straszne: "Coś ty zrobiła?!", pamiętaj proszę, że cię kocham całym swoim psim sercem. Wiernym i oddanym do końca. 
W imieniu Mattie - Monika A. Oleksa

Życie czasami mnie zaskakuje
   

Komentarze

  1. Jedna łapka, druga łapka potem zimny nosek, a potem Mattie w całości pod kołdrą- to zawsze zapowiada mój piękny dzionek w domu Państwa M :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miało być Państwa "O" czyli M razy pięć :)

      Usuń
    2. Tak, Mattie bardzo subtelnie wpycha się do łóżka:) Nigdy nie wejdzie bez zaproszenia, przy czym brak sprzeciwu uważa również za zaproszenie:D A swoim zaufaniem obdarza tylko tych, którzy naprawdę na to zasługują!
      M.

      Usuń
  2. Ha! Zdolniacha :) Ale to nic dziwnego, w końcu należy do rodziny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdolna to ona jest niesłychanie! Czasami aż mnie zdumiewa swoimi pomysłami, w których jest za każdym razem oryginalna:) Dwa lata szkolenia, ale charakteru nawet najlepszy trener nie ułoży... I chyba za ten charakter kochamy ją najbardziej :D
      Pozdrawiam bardzo cieplutko, choć znad chłodnego Bałtyku:)
      M.

      Usuń
  3. Witaj Moniu:) Jaki ciekawy pomysł na tę historię:) Przyjemnie się czytało i Wasz piesek budzi w mnie ciepłe uczucia:) My także mamy psa, to Kaprys, prawdziwy i wierny przyjaciel:) wszystkiego dobrego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Moniczko:) To już któraś kolejna historia o Mattie, chociaż od wielu miesięcy ją zaniedbałam. Jak pogrzebiesz trochę w starszych postach znajdziesz kilka innych. Zresztą o Mattie obiecałam mojemu Miłoszkowi napisać książkę dla dzieci, i powiem Ci, Moniczko, że nie mam za dużo czasu, bo dzieci rosną i dojrzewają tak szybko...
      Pozdrawiam Cię bardzo cieplutko z moich ukochanych Dąbek:)
      M.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nowa Opowieść O Dwunastu Miesiącach: Luty

Podaj dalej

Magia zimowego wieczoru