Literackie Czwartki: Czwartkowe obiady, odc. 44

Fot. Marcin Piotr Oleksa  

Eulalia stała w oknie zamyślona, wpatrując się w listopadowy świat przykryty szarym płaszczem wilgotnej mgły. Jej miasto wyglądało dziś pięknie i tajemniczo, ukrywając wszystko co wstydliwe i niedoskonałe za mleczną zasłoną, pobudzając wyobraźnię tych, którzy ją mieli. 
Eulalia myślała o tym, że listopad jest bardzo delikatnym miesiącem. Owszem, był smutny i melancholijny, ale podziwiała go za to z jaką czułością rozczesywał splątane na gałęziach drzew liście, strącając je jak jesienne płatki wirujące w drodze z drzewa na ziemię, i jak zaskakiwał nieoczekiwanym przebłyskiem słońca, którego nic nie zapowiadało, z promykami wplecionymi w korony jeszcze nie do końca ogołoconych z liści drzew. Lubiła w nim jego melodię, którą wystukiwał kroplami deszczu o okienny parapet, i tę jesienną refleksję, dzięki której ludzie byli w stanie choć na chwilę się zatrzymać i zadumać nad tym, dokąd tak naprawdę zmierza ich życie. Listopad miał w sobie tęsknotę, ale Eulalii zupełnie to nie przeszkadzało. Przeszkadzała jej natomiast zapowiedziana wizyta córki. Anita zadzwoniła dwa dni temu i spytała, czy może wpaść dzisiaj w porze lunchu. 
- Rozumiem, że masz na myśli moją porę obiadową? - spytała Eulalia, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego sarkazmu w głosie. 
- Jak ktoś ma czas na obiad, to może to tak nazywać. - Anita nie pozostała dłużna, prowokując u Eulalii lekki uśmiech. 
Czekała teraz na córkę, ale w głębi duszy czuła niepokój. Znała Anitę i wiedziała, że nie będzie to miłe spotkanie matki i córki, tylko rozmowa przeprowadzona w stylu Anity, z pytaniami, na które sama najlepiej znała odpowiedzi, i morałami, których Eulalia zupełnie nie akceptowała. Niejednokrotnie zastanawiała się jak jej wnuczka to zrobiła, że wyrosła na tak fantastyczną młodą kobietę, i zawsze wtedy przypominały jej się słowa Bogusi: 
- Ma dobre geny swojej babki!
Było w tym dużo prawdy. Eulalia dostrzegała wiele podobieństw pomiędzy sobą a wnuczką, i nie chodziło jedynie o podobieństwo fizyczne. Miały podobny charakter i jednakowy apetyt na życie, które dla Eulalii wciąż trwało, bez względu na to, że kolejny rok poklepywał ją przyjaźnie po plecach. Nie poddawała się biegowi lat, choć go akceptowała. Wiedziała, że nie stanie się nagle dwadzieścia lat młodsza, i wcale tego nie oczekiwała. Ale miała również świadomość, że wciąż żyje i ma prawo wymagać od tego życia jeszcze niejednego. Ciepłe kapcie i wyrabiane na drutach sweterki były całkowicie sprzeczne z jej temperamentem, a jakoś tak podskórnie czuła, że własnie tego oczekiwałaby od niej Anita

Fot. Marcin Piotr Oleksa 

Dzwonek do drzwi oderwał Eulalię od tych listopadowych rozmyślań. Z żalem pożegnała przyjazny widok za oknem i podeszła do drzwi, zza których życie wdzierało się w jej uporządkowany świat, próbując ułożyć go po swojemu. 
- Fuj! Co za wstrętna wilgoć na dworze! - Anita weszła do mieszkania, strząsając z płaszcza żółty listek, jakby zdziwiony, że znalazł się nagle w nieznanej sobie przestrzeni i do tego osamotniony, bez współtowarzyszy z którymi wyrastał i dojrzewał. - No widzisz, biedaku, zachciało ci się przygody i przejażdżki na płaszczu, a tak grubiańsko zostałeś potraktowany. 
Eulalia schyliła się i podniosła delikatny liść brzozy, kładąc go na dłoni. 
- Gadasz z liściem? - oczy Anity zrobiły się prawie tak okrągłe ze zdziwienia, jak dwa spodki, i Eulalia musiała się powstrzymać, aby nie parsknąć śmiechem. 
- Nie mam kota, więc rozmawiam z liśćmi, żeby do końca nie zdziwaczeć - odpowiedziała z godnością Eulalia. 
Anita nic nie odpowiedziała, westchnęła tylko teatralnie i powiesiła płaszcz na przygotowanym dla niej wieszaku. 
- Przyniosłam pierożki. Kupiłam w barku w sądzie. Bardzo dobre. Odgrzejesz?
Eulalia pokręciła głową, gestem dłoni powstrzymując córkę przed sięgnięciem do modnej, materiałowej torby na zakupy. 
- Zabierzesz do domu. Mój zięć na pewno doceni dobrą kuchnię z sądowego barku. Ja jestem na emeryturze, mam dużo czasu i na nasz wspólny lunch przygotowałam nadziewaną paprykę. 
Anita poprawiła włosy i skierowała się do kuchni, po drodze rozglądając się na boki. 
- Marty nie ma? Sama jesteś? 
- No, w tej chwili już nie sama, bo jesteś jeszcze ty. A Martusia jest na zajęciach. 
- To dobrze, bo chciałam z tobą porozmawiać w cztery oczy. 
- Coś się stało? - Eulalia poczuła, jak niepokój w niej zaczął narastać. Czyżby sprawa, z którą przybiegła jej córka dotyczyła Marty? Czy coś przeoczyła? 
Anita skręciła do łazienki, aby umyć ręce, a Eulalia w tym czasie wyłączyła piekarnik, w którym dopiekała się papryka i ziemniaki w mundurkach. Przygotowała dwa talerze, obok których położyła sztućce i serwetki. Lubiła dopieszczać drobiazgami codzienność, a obiad przy kuchennym stole wcale nie musiał być gorszy niż ten podany w salonie. Zadbała nawet o to, aby w małym wazoniku znalazły się trzy różyczki, umilające kuchenną zwyczajność odrobiną delikatnego piękna. 
- Pachnie tą papryką w całym mieszkaniu. - Anita weszła do kuchni w chwili, gdy Eulalia dekorowała świeżą natką pietruszki podane danie. - Mamo, przygotowałaś prawdziwą ucztę, a nie szybki lunch - przyznała z uznaniem, siadając do stołu. 
- Nic nie sprawia mi takiej przyjemności, jak gotowanie dla tych, których kocham - odpowiedziała bez zastanowienia Eulalia, a zaskoczona ciszą panującą w kuchni podniosła głowę i przyłapała córkę ocierającą kciukiem kącik oka. 
- Dlaczego zawsze to robisz? - głos Anity był cichy i lekko drżący. - Ale co? - nie zrozumiała Eulalia.
- Wzbudzasz we mnie poczucie winy. 
- Podając ci obiad?!
- Na przykład. Wiesz dobrze, że nie mam czasu na gotowanie i zaskakujesz mnie potrawą, przy której robi mi się wstyd, bo jestem twoją córką, a nie potrafię zrobić czegoś takiego we własnej kuchni. 
- Potrafisz, tylko nie masz na to czasu. A ja to bardzo dobrze rozumiem. Nie pamiętasz co jadałaś, jak wyjeżdżałam z operetką? Gdyby nie twój ojciec i babcia Bronia, z głodu byś pomarła, bo ja nie byłam matką, która gotowała na zapas i poświęcała się dziecku. Ty dla Marty robiłaś dużo więcej niż ja dla ciebie, więc nie wyjeżdżaj mi tu z wyrzutami sumienia, bo to ja je miałam przez całe swoje dorosłe życie. 
Przez chwilę jadły w milczeniu, każda zajęta własnymi myślami. Pierwsza odezwała się Anita. 
- Wiesz, spotkałam parę dni temu panią Basię Małecką. W pierwszej chwili nawet jej nie poznałam, ale zaczepiła mnie na ulicy, więc zatrzymałam się przy niej i... 
- ... i wysłuchałam wszystkich ploteczek i donosów. Małecka zawsze była plotkarą i tak jej zostało. I czymże cię uraczyła, że uznałaś za stosowne porozmawiać ze mną? 
- Wspomniała, że widziała cię ostatnio w Teatrze Muzycznym. - Anita udała, że nie usłyszała ostatniego zdania Eulalii. 
- To prawda, byłam na premierze "Balu w Savoy'u". 
- Byłaś tam z dużo młodszym od siebie mężczyzną i..., hm. - Anita chrząknęła znacząco - zachowywałaś się trochę nieprzyzwoicie. 
- To znaczy jak? - Eulalia odsunęła od siebie talerz czując, że nie przełknie już ani kęsa. 
- No... podobno wisiałaś na nim, i trzymaliście się za ręce, a do tego on cię..., jakby to powiedzieć, zmysłowo całował po tych rękach. 
- Nie można jednocześnie wisieć na kimś i trzymać go za rękę, po której na dodatek ktoś cię zmysłowo całuje - odpowiedziała spokojnie Eulalia. - I do żadnego wieszania się nie przyznaję, a mężczyzna wcale nie jest dużo młodszy ode mnie!
- A więc przyznajesz się? 
- Ale do czego? 
- No..., do tego, że masz romans!
Eulalia opadła bezsilnie na krzesło, patrząc na córkę i kręcąc głową z niedowierzaniem. 
- Spotykam się z kimś, ale to jeszcze nie przestępstwo. Ja jestem wdową, on nie ma żony, więc nie rozumiem o co ci właściwie chodzi. 
- Mamo, w twoim wieku nie wypada już... 
- Czego niby nie wypada? - Eulalia odsunęła gwałtownie krzesło i wstała od stołu. - Myślisz, że w moim wieku nie potrzeba już miłości, ani czułości? Ani tego, żeby ktoś spojrzał na ciebie tak, że ciarki ci przechodzą po plecach i czujesz się tak, jakbyś była wyjątkowa, bo nikt nigdy tak na ciebie nie patrzył? A czy w moim wieku wypada jeszcze żyć? 
Po tych słowach wyszła z kuchni, zostawiając córkę nad resztkami papryki, i z dylematem, czy jej matka już oszalała, czy dopiero zamierza? cdn... 
Monika A. Oleksa 

Fot. Marcin Piotr Oleksa 


       

Komentarze

  1. Uwielbiam te potyczki słowne matki i córki, bo sama jestem matką i doskonale to rozumiem. A swoją drogą - jaka cienka jest granica, która powoduje, że czujemy się winni czy też mamy wyrzuty sumienia. Nie warto się zadręczać. Pozdrawiam :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. W wieku około Eualiowym jest mój wujek - wdowiec, który tak się przeżywa teraz taką miłość że nawet mu się zmarszczki na twarzy wygładziły :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Nowa Opowieść O Dwunastu Miesiącach: Luty

Podaj dalej

Magia zimowego wieczoru