Pory roku w miłości
Fot. Andrzej Jaksim |
Zaczyna się jak wiosenna burza, przychodzi nagle i niespodziewanie. Potrafi tak zawrócić w głowie, jak zapach bzów i jaśminów, albo pierwszy wiosenny deszcz, który zrasza, a nie moczy. Maluje świat na wszystkie kolory tęczy i sprawia, że jesteśmy tak szczęśliwi, jak nigdy dotąd. Pierwsza miłość. Ta jeszcze niedoświadczona, niezraniona, wyczekiwana. To ona sprawia, że zamiast twardo stąpać po ziemi, unosimy się nad nią lekko i patrzymy na świat przez różowe okulary. W naszym wzroku jest rozmarzenie, na twarzy łagodny uśmiech, a w sercu tyle szczęścia, które chcemy pokazać innym. Jestem szczęśliwa, zakochałam się! W tym radosnym uniesieniu nie boimy się wierzyć, że tak już będzie zawsze; że to się nigdy nie skończy. Bo taka jest pierwsza miłość. Szalona, nieprzewidywalna, uzależniająca, wybuchowa i pełna pasji. Recytująca wiersze, patrząca z uwielbieniem w oczy i potrzebująca nieustannych słownych deklaracji. Świeża, zielona i nienasycona. Taka jest wiosna w każdej miłości. Żyjemy nią. Oddychamy nią. Czasami od niej giniemy.
Lato, pomimo swojej temperatury, chłodzi burzę uczuć. Pierwsze uniesienia odchodzą, słów zaczyna brakować, dotyk nie jest już gorący i zdarza się coraz rzadziej. Szukamy tego wiosennego płomienia namiętności w naszym związku, ale coraz trudniej nam go rozpalać. Dni stają się coraz dłuższe i wypełnione obecnością tej osoby, bez której jeszcze tak niedawno nie potrafilibyśmy oddychać, ale jesteśmy jakby obok. Coraz więcej w nas wzajemnych pretensji, wyrzutów i oglądania się za siebie. Coraz mniej czułości, troski i zapatrzenia. Lato skłania do chwil zapomnienia; odurza i miesza w głowie. Zdarza się, że zmęczeni codziennością i nudą związku, który "wystygł", rzucamy się w przygodę, która nie zawsze kończy się happy endem. Ktoś obcy jest obietnicą tego, co wygasło w naszej miłości. Daje złudzenie, że na nowo poczujemy ten wiosenny powiew; że znów będziemy potrafili zatracić się w uczuciu, które sprawiało, że nie istniało nic prócz miłości. Często jest to tylko iluzja.
Jesień w miłości to czas wyciszenia po szaleństwach lata. To próba odszukania dawnych "my" i tego, co nas połączyło. Jesień to dojrzałość i zrozumienie, że miłość to nie tylko słowa i deklaracje, ale radość czerpana z prostego bycia razem. Bez uniesień, ale ze świadomością, że obok mnie jest ktoś, kto razem ze mną chce się zestarzeć; kto zna na pamięć wszystkie moje zmarszczki i odkładające się gdzieniegdzie fałdki, których się przy nim nie wstydzę. Kto zna moje słabości, a mimo to chce być przy mnie i dzielić ze mną ten wspólny trud, który dawno temu podjęliśmy. Ta miłość wciąż potrafi zaskakiwać nieoczekiwanym bukietem kwiatów lub jesiennych liści czy tabliczką ulubionej czekolady. Wie, czego chce i potrafi docenić to, co ma. Nie ma w niej namiętności wiosennej burzy, ale jest spokój i rozmowa bez słów. Jest spojrzenie, które wciąż wodzi za tą druga osobą, która idzie przez to życie ze mną ramię w ramię i te chwile odkrywania się na nowo. Jest w niej radość wspólnego wieczoru spędzonego w zaciszu domu, czuły dotyk w przelotnym muśnięciu, troska i niepokój. Ta miłość nie gna już i nie pędzi tak, że brak jej tchu, ale powoli nasyca się codziennością i trwa, pomimo wszystko. Umie zmierzyć się z problemem, stara się załagodzić konflikt, nie pamięta złego i dużo więcej w niej cierpliwości niż w tej wiosennej i letniej. Jest łagodna, ale wie, czego chce. I potrafi wybaczać.
Zimowy zmierzch miłości to wspólne wspomnienia, które zostały z dawnych lat - te dobre i te złe. To cisza wypełniająca dom i szklanka herbaty podana drżącą dłonią. Ciche "przepraszam", "proszę", "dziękuję" i "uważaj na siebie". To również tęsknota za tym, że ktoś odszedł zbyt szybko i nie dał nam szansy zestarzeć się wspólnie. Zima w miłości nie mrozi, tylko ogrzewa pełnym ciepła spojrzeniem wyblakłych oczu i świadomością, że tak jak wszystko na świecie, tak i miłość z biegiem lat się zmienia i przechodzi swoje pory roku, obdarowując nas sobą i pozwalając nam czerpać z niej to, co najlepsze.
Pozwólcie, moi mili, że zakończę fragmentem piosenki tak ciepło wyśpiewanej głosem Olgi Bończyk:
"(...) niczego więc nie życzę Ci, oprócz miłości
prócz paru chwil, gdy cały świat
zyskuje sens, zyskuje ład
i każdy cud przytrafia się najprościej... " (Olga Bończyk & Salted Peanuts - "Piosenki z klasą")
Bo przecież to właśnie miłość, bez względu na jej porę roku sprawia, że: "(...) zastyga czas i tuli się, do dłoni twej łagodny świt, bez myśli złej..."
Niczego więc nie życzę Ci, oprócz miłości.
Monika A. Oleksa
Fot. Michał Oleksa |
Nie zgadzam się. Miłość się nie zmienia. To my się zmieniamy i nie pozwalamy jej być sobą przez wszystkie nasze wiosny, lata, jesienie i zimy życia. Zadufani w sobie uwierzyliśmy, że i jej możemy dyktować, jaka ma być. Ona sama z siebie płonie zawsze równym płomieniem. To my ślepniemy. Zdejmujemy różowe okulary, bo już nie wypada ich mieć albo ponieważ się nam znudziły.
OdpowiedzUsuńB.
Zajrzałam tu, by wyczuć co Ci w duszy gra po weekendzie :-), a po przeczytaniu tekstu zostałam z pytaniem: w jakiej porze roku jest moje małżeństwo? Myślę i myślę i wiem, że te pory mogą się przeplatać. Mogą się też po jakimś czasie znowu powtórzyć. Od sierpnia miałam jakąś chłodną, jesienną szarugę. A teraz kiedy za oknem mróz... u mnie ciepłe lato, w spojrzeniach, słowach we wszystkim. A może to rzeczywiście zima, a ciepło jest od gorącej kąpieli i kubka pachnącej herbaty? Bo zima w związku też może być piękna i tajemnicza jak ośnieżona aleja, ale tylko wtedy gdy idziemy nią razem.
OdpowiedzUsuńAle się rozpisałam, zgłębiłam i rozmarzyłam :-)
Chciałabym o każdej porze roku móc powiedzieć:
"Nasza miłość wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma. Nasza miłość nigdy się nie kończy." :-)
Wysłuchałam przed chwilą przez telefon historii. Mama mojej koleżanki (z którą jestem bliżej niż z koleżanką..) 6 lat temu straciła męża. Dzwonimy do siebie średnio 1 raz w tygodniu. Jest bardzo schorowaną kobietą-wylew,zwycieżony rak, cukrzyca ..długo by wymieniać-lecz jest dla mnie naprawdę wzorem. I dziś wyznanie "Gabrysia MOTYLE W BRZUCHU!!!" usiadłam i wysłuchałam, wysłuchałam zakochanej 68 letniej kobiety,jej głos brzmiał tak jakby miała lat 18. Długoletni znajomy-wdowiec-zapraszał ją na kawę juz 4 lata i w końcu się zgodziła. Teraz już planują wspólne wiosenne spacery , choroby zeszły na dalszy plan ,właśnie szukam perfum o nazwie Angel dla mojej zakochanej znajomej. Słuchajcie-warto było przeżyć te rozmowe i wysłuchać jak to wzajemnie wspierają się w walce z cukrzycą i rano budzą się sygnałkami,żeby miło zacząć dzień. To tak na gorąco,musiałam się podzielić wrażeniami:-)Powiedziała mi ,że książki nie kłamią -motyle naprawdę istnieją -niezależnie od wieku. To taka jesienno-wiosenna miłość na starcie. Będę z uwagą śledzić co dalej
OdpowiedzUsuńciekawe podejscie do milosci ... nigdy tak nie myslalam, cos w tym jest:-). Brzydko piszac milosc to moim zdaniem 'proces' i jednak sie zmienia. Inna jest milosc do tej samej osoby w czasie kiedy byl chlopakiem, mezem a teraz jest ojcem dzieci. My sie zmieniamy, sytuacje zyciowe sie zmieniaja i wraz z tym wszystkim zmienia sie milosc, a moze raczej - ewoluuje.
OdpowiedzUsuńOczywiscie mozna miec inny punkt widzienia, milosc to temat rzeka, milion rzek!
A parze, o ktorej napisala Garbysia w komentarzu zycze szczescia:-) Milo czytac takie historie!
Miło mi napisać, że ...wspomniana jesienna miłość kwitnie. Dziś dzwoniłam,żeby przekazać mej znajomej wiadomość o zamówionych dla niej perfumach, pół godziny słuchałam radosnego "szczebiotu" zanim zdążyłam "wskoczyć" z moją wiadomością. Wszystko przez te "motyle".Jak widać mróz za oknami w niczym nie przeszkadza gdy serca gorące :-)
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuń