Zostań moją Walentynką!
Fot. Marcin Oleksa |
Kochani Moi, w tym dzisiejszym dniu życzę każdej i każdemu:) z Was, aby nigdy nie zabrakło w Waszym życiu Miłości drugiego człowieka i dłoni, która zawsze będzie wyciągnięta i gotowa pomóc. Życzę, aby każdy z Was miał świadomość, że jest w Waszym życiu ktoś, kto będzie przy Was, pomimo wszystko; nawet pomimo milczenia. Dobrego dnia Świętego Walentego:)
ZOSTAŃ MOJĄ WALENTYNKĄ
Matylda otworzyła oczy i po chwili zamknęła je z powrotem. Był szary, lutowy poranek. Za oknem rozpuszczał się posiwiały śnieg, a w szczelinach nieutulonych na zimę okien zawodził żałośnie wiatr. Tak głosił światu Dzień Miłości – niespełnionych, zranionych, zagubionych. 14 lutego. Żałosny dzień dla samotnych i porzuconych. Najgorszy dzień roku dla Matyldy. Ciepła, puchowa kołdra grzała i dawała poczucie bezpieczeństwa. Łóżko było krainą łagodności. Nie chciała z niego wychodzić, ale czas naglił. W pracy nikt nie usprawiedliwia nieobecności z powodu depresji dnia czternastego. Lutego, na dodatek.
„Jeszcze
jedna minutka” wydłużyła się o następny kwadrans i Matylda,
jak co dnia, pognała do łazienki, próbując jednocześnie wciągnąć
na siebie długą, siwą sukienkę, umyć zęby i wypić kubek
letniego mleka. Zamykając drzwi przyczesała włosy i pociągnęła
usta malinowym błyszczykiem. Do biura wpadła minutę po ósmej.
Zazwyczaj nikt nawet nie zwracał uwagi na jej wejście. Dziś jednak
było inaczej.
- Przyszła Matylda.
Trzy
pary oczu zwróciły się w jej stronę. Zazwyczaj pogardliwe,
patrzące z politowaniem, dziś aż iskrzyły zaciekawieniem,
wwiercały się w Matyldę zachłannie, jakby chciały dotrzeć do
jej najgłębiej skrytych tajemnic.
- Przyszła do ciebie walentynka.
Matylda
uśmiechnęła się tajemniczo. Ćwiczyła ten uśmiech przed lustrem
już od tygodnia. Wiedziała, że na jej biurku znajdzie się
walentynka i wiedziała też, że wzbudzi ona ciekawość całego
zespołu. Nikt nie podejrzewał nawet, że do niej, do Matyldy,
zespołowego mola książkowego i popychadła, którego jedyną
miłością były kolumny liczb w komputerze tak sztywne, jak ona
sama, że to właśnie do niej w Dzień Świętego Walentego
przyjdzie kartka z czerwonym, bijącym serduszkiem i napisem –
„Zostań Moją Walentynką”. A kartka przyszła i nikt nie miał
wątpliwości, że była skierowana do niej, bowiem w górnym prawym
rogu, starannym pismem było wykreślone jej imię i nazwisko:
Matylda Matysik.
Jej
twarz płonęła, gdy siadając za biurkiem brała do ręki kolorową
walentynkę. Nie musiała jej czytać. Dobrze wiedziała, co znajdzie
na odwrocie kartki, gdyż sama ją napisała i przesłała przez
posłańca, aby dokładnie tego dnia, przed przyjściem wszystkich,
miłosne wyznanie znalazło się na jej biurku. Miała dość
politowanych spojrzeń i westchnień typu: ”Biedna Matylda”,
które powtarzały się co roku 14 lutego. Chciała zaoszczędzić
sobie tego upokorzenia i dlatego wysłała tę walentynkę.
- Matylda... – Monika przesunęła stos kartek, które, jak co roku zasypały jej biurko i wbiła swój koci wzrok w koleżankę – Powiedz, to musi być ktoś stąd?
Matylda
spuściła skromnie oczy. Tajemniczy uśmiech zastygł na jej ustach
jak przyklejony.
- Długo go znasz? – Barbara jak zwykle rozpoczęła dzień od śniadania. Siedziała, przeglądając dwie kartki, które błagały: „Nie kłóćmy się więcej!” i mlaskała głośno, z lubością delektując się maślanką. Nikt w zespole nie miał wątpliwości, że obie walentynki przyniósł Bogdan. Głośne kłótnie tej pary były atrakcją dla całej firmy. Stawiano nawet zakłady, jak długo jeszcze potrwa ten związek, który, jak dotąd, przetrwał wszelkie burze i niepomyślne wiatry.
- Ja... – tej wersji Matylda nie przygotowała. Jej plan zaczynał drżeć, za chwilę posypie się z hukiem jeśli nie wymyśli nic inteligentnego.
W
chwili, gdy trzecia z koleżanek właśnie otwierała usta, aby
zapytać o tajemniczego wielbiciela przez szklane drzwi pracowni
zajrzał ON. ON był obiektem westchnień całej firmy. Przystojny.
Boski. Niezdobyty. Pracował od niedawna, ale w ciągu krótkiego
czasu zdołał „zaczarować” większą część personelu płci
żeńskiej. Zadziwiające w nim było to, że pomimo swojego uroku,
wydawał się skromny i wręcz nieśmiały. Z nikim się nie umawiał,
nie nosił obrączki, a na jego biurku nie stała żadna fotografia
boskiej piękności. Był tajemniczy i tym fascynował cały zespół.
W
momencie, kiedy zajrzał, cała pracownia zamarła, a wszystkie
spojrzenia wbiły się w jego nieśmiały uśmiech.
ON
obrzucił nieśmiałym wzrokiem cały zespół, zatrzymując się
dłużej na biurku Matyldy i na walentynce, którą mocno ściskała
w dłoni; uśmiechnął się i wycofał ze słowami:
- Przepraszam, musiałem pomylić pracownie.
Po
jego wyjściu jeszcze przez chwilę panowała rozmarzona cisza.
Przerwało ją westchnienie Barbary:
- Jakiż on przystojny!
- Nawet nie licz na to, że jest wolny – mruknęła Matylda, wachlując się nieszczęsną walentynką.
- To musi być ktoś stąd, bo kartka nie przyszła pocztą, tylko leżała na twoim biurku – Monika zmrużyła zielone kocie oczy i nie spuszczała ich z koleżanki – KTO TO JEST?
W
całym swoim misternym przedsięwzięciu Matylda nie wzięła tego
pod uwagę. Mogła odpowiedzieć cokolwiek, zbyć Monikę jakimś
mruknięciem, ale mając przed oczami te śliczne, brązowe oczy i
ich łagodne spojrzenie uśmiechnęła się tylko rozanielona i
wyszeptała cicho:
- To ON.
Maślanka
utkwiła w przełyku Barbary; Monika poderwała się z krzesła, jak
sprężyna, zrzucając przy tym stos papierów i kartek
walentynkowych zalegających jej biurko; Irena otworzyła usta i
zamknęła je bezgłośnie, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa,
a Matylda... Matylda zapatrzyła się w czubki swoich butów,
zadowolona, że udało jej się zaspokoić ciekawość koleżanek.
I
taki właśnie widok zastał Lucjan, szef wydziału, który wszedł
do pracowni wygładzając swój czarny wąsik.
- Pani Barbaro, tyle razy prosiłem panią, aby jadła pani śniadanie w domu. My tu pracujemy... Na Boga! Pani Moniko, co pani zrobiła ze swoim biurkiem?! Wygląda zupełnie tak, jakby huragan po nim przeszedł! Proszę to uporządkować. Pani Matyldo, pani Matyldo i pani uległa tej walentynkowej manii? Proszę zostawić tę kartkę i zabrać się do pracy. Pani Ireno, dotyczy to również i pani. Ach! Zupełnie bym zapomniał, z czym przyszedłem. Przypominam, że dziś o 20-stej, w sali konferencyjnej odbędzie się doroczny bal walentynkowy. Obecność obowiązkowa! Proszę więc teraz wracać do pracy i... do zobaczenia dziś wieczorem.
Bomba
eksplodowała i cały świat zatańczył przed oczami Matyldy. Bal
walentynkowy! Zapomniała o tej corocznej, cholernej tradycji!
Wymyśliła królewicza z bajki, aby uniknąć złośliwości
koleżanek, a teraz przeżyje upokorzenie swojego życia!
- No, no Matylda. Dziś na balu będziesz główną atrakcją wieczoru. A swoją drogą... ciekawe, jak udało ci się zdobyć Niezdobytego? – Monika westchnęła tylko i wróciła do porządkowania biurka.
A
Matylda pogrążyła się w czarnej rozpaczy.
:D
Przerwa
na lunch dobiegała końca, a ON kończył właśnie sałatkę
śledziową. Matylda miała niewiele czasu i nie mogła zmarnować
ani minuty. Gdy ostatni kęs sałatki znikał w JEGO ustach, Matylda
już siedziała naprzeciwko i patrzyła błagalnie w sarnie oczy.
- Czy my się znamy? – ON przełknął i zapatrzył się na dziewczynę w zadziwieniu.
- Nie. To znaczy tak. Pracujemy w jednym wydziale, a poza tym widzieliśmy się już dzisiaj, pomyliłeś pokoje i...
- A! Pamiętam. – posłał Matyldzie jeden ze swoich filmowych uśmiechów – Czy mogę ci w czymś pomóc?
- Myślę, że tak. Wiem, że jesteś za śliczny na to, aby być sam, ale jeśli jakimś cudem nie masz z kim iść na ten idiotyczny bal walentynkowy, tym kimś koniecznie muszę być ja.
- Tak? A to dlaczego?
- Posłuchaj... – Matylda w ciągu trzech minut streściła wydarzenia poranka. Cały czas patrzyła błagalnie w oczy mężczyzny i bombardowała go słowami. Wiedziała, że tylko ON może uratować ją przed kompromitacją i ośmieszeniem. Musiała więc wybłagać jego zgodę, nawet jeśli było to poniżające i beznadziejnie głupie.
Kiedy
skończyła,
ON
wciągnął
głęboko
powietrze
i
wypuścił
je
głośnym
wydmuchem.
- Ale nabroiłaś... Z jednej strony nie dziwię ci się, te twoje koleżanki gotowe są pożreć człowieka wzrokiem i wierzę, że wcale nie jest przyjemnie siedzieć z kimś takim w jednym pokoju. Ale z drugiej strony, kłamstwo ma krótkie nogi. Zwłaszcza w takiej sprawie. Nie można udawać miłości. Ona po prostu jest.
- Lub jej nie ma.
- Dlaczego akurat ja?
- Bo wlazłeś do naszej pracowni w najmniej oczekiwanym momencie.
- Pomyliłem się.
- A może to niebiosa cię tam przysłały? Nic w życiu nie dzieje się przypadkiem.
Patrzyła
na niego wyczekująco.
- Zgadzam się.
- Słucham!? – nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
- Zgadzam się, bo mam swoje powody. Słuchaj... jak celnie to zauważyłaś, nie jestem samotny. Moja narzeczona obecnie przebywa za granicą. Nie afiszuję się z tym, bo nie mam potrzeby. Nie mogę wykręcić się od tego kretyńskiego balu, a jeśli pójdę tam sam, harpie z naszego działu rozszarpią mnie i moje serce. Jeśli pojawię się z tobą, wywołam jedynie lekki skandal, ale zostawią mnie w spokoju. Dlatego się zgadzam. Tylko pamiętaj... wieczór bez zobowiązań.
- Jasne! – Matylda uśmiechnęła się promiennie i już pędziła w stronę drzwi, gdy zatrzymał ją jego okrzyk.
- Poczekaj! Powiedz mi chociaż, jak ci na imię?
Odwróciła
się na pięcie i po raz ostatni spojrzała na niego.
- Matylda.
- Miło mi. Jestem Mateusz.
:D
Sensacja
była niesamowita. Nikt, naprawdę nikt włącznie z szefem wydziału
nie spodziewał się, że JEGO wybranką może zostać Matylda.
Matylda, która dziś wyglądała jakoś inaczej, piękniej, z
błyskiem szczęścia w oczach i rozwichrzonymi tańcem włosami.
Rezerwowa „mała czarna”, która pamiętała jeszcze czasy
półmetka, a może i studniówki, dziś prezentowała się
oszałamiająco na szczupłej figurze Matyldy. Jej nogi, zwykle
ukryte w spodniach lub za zasłoną długich, powłóczystych spódnic
dziś były odsłonięte w całej okazałości, ukazując czerwone
kolana i całkiem zgrabne łydki. Na okazję dzisiejszego balu
Matylda pociągnęła nawet rzęsy czarnym tuszem, a twarz posypała
lekkim transparentnym pudrem. Wraz z czerwonym błyszczykiem całość
przedstawiała się dość okazale. I Matylda była inna. Radosna.
Roześmiana. Szczęśliwa. Trudno było uwierzyć, że jest to ta
sama Matylda, która co dnia wpada w biegu do pracy i na cały dzień
znika za monitorem swojego komputera. Trudno było rozpoznać w tej
atrakcyjnej młodej kobiecie typ zaniedbanego naukowca, którym była
na codzień.
Szampan
lał się strumieniami na koszt firmy, muzyka wibrowała w uszach i
porywała do szalonego tańca, a Matylda uwieszona u ramienia
Mateusza, z dumą prezentowała światu swoją Walentynkę. Nikt, kto
patrzył na nich nie zauważył, że wieczór był tylko udaną
mistyfikacją. Nawet Mateusz zapomniał z jakich powodów przyszedł
tu właśnie z Matyldą i wirował z nią po całym parkiecie,
świadom zawistnych i zielonych z zazdrości spojrzeń ciskanych w
jego partnerkę.
Opuścili
bal tuż przed północą, zabierając ze sobą butelkę szampana.
Matylda
nie chciała wracać taksówką. Noc była przejrzysta i lekko
mroziła. Już dawno nie wdychała świeżego, nocnego powietrza. O
tej porze zawsze już spała, zakopana pod ciepłą pierzyną. Nie
pamiętała już nawet, kiedy ostatni raz spacerowała ulicami miasta
nocą. Życie uciekało tak szybko i najlepsze jej lata przeciekały
między palcami. Tej nocy uświadomiła sobie, jak bardzo była
samotna i jak niewiele w życiu dokonała. Cóż z tego, że była
jedną z najlepszych w pracy. Cóż z tego, że dostawała wysokie
premie za swoją dyspozycyjność i oddanie firmie. Pieniądze
składała na koncie, bo nie miała na co ich wydawać, a co wieczór
wracała do pustego domu, w którym nikt na nią nie czekał. Nawet
pies, który pewnie zdechłby z głodu we wciąż pustym mieszkaniu
po babci. Rok temu skończyła 30 lat, a w jej życiu nie było
nikogo, kto by ją kochał. Niewiele była warta.
Uświadomiła
to sobie tej lutowej nocy, wracając u boku przystojnego mężczyzny,
który też był tylko „wypożyczony”.
- Nie chcę wracać do domu – popatrzyła na niego błagalnie. Nie wiadomo, co wyczytał w jej szarych oczach. Może było to wołanie o odrobinę ciepła? A może rozpacz samotnej kobiety?
Objął
ją tylko i rozejrzał się za taksówką.
- Pojedziemy do mnie. Myślę, że znajdę jakieś mandarynki do tego szampana. Truskawek bowiem o tej porze roku nie posiadam.
Nic
nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko z wdzięcznością.
Grażyna
była piękna. Długie blond loki opadały jej łagodnie na ramiona i
otulały łabędzią szyję. Przejrzyste, niebieskie oczy wyglądały
ze srebrnej ramki przypominając, że to ona jest wybranką
Mateuszowego serca. Wszystko w niej było doskonałe i Matylda prawie
się rozpłakała, porównując w lustrze swoje odbicie z fotografią
dziewczyny.
- Jest modelką – Mateusz wyjął zdjęcie z rąk Matyldy i zapatrzył się na nie w zamyśleniu – Nie widziałem jej od blisko roku. Jest teraz w Kanadzie. Robi tam karierę.
- Dlaczego do niej nie pojedziesz?
Spojrzał
na Matyldę zdziwiony.
- A wiesz... nigdy nie rozmawialiśmy o takim rozwiązaniu. Miała wrócić po trzech miesiącach, dlatego tak bardzo zależało mi na dostaniu się do naszej firmy. Dobra praca, niezłe mieszkanie i pieniądze, które Grażka tam zarobi miały być naszym startem. Tymczasem... już dwa razy odkładaliśmy termin ślubu.
- Bardzo ją kochasz, prawda?
- ... Tak, inaczej nie chciałbym z nią spędzić reszty swojego życia.
- Jakie to romantyczne... Powiedz mi, dlaczego o mnie nikt tak nigdy nie powiedział? Co takiego jest ze mną, że zawsze wyglądam jak strach na wróble i odstraszam każdego faceta, który się do mnie zbliża?
- Nie bądź dla siebie taka niesprawiedliwa. Daj sobie szansę.
- Szansę na co? Jestem do chrzanu. Zawsze tak było. Ojciec całe życie pragnął syna. Kiedy urodziła mu się taka pokraka, nic dziwnego, że poszukał sobie innej rodziny.
- Nie można ci tak mówić! Nie możesz siebie obwiniać za rozpad małżeństwa twoich rodziców!
- A kogo mam winić? Mama była piękna, niemal tak śliczna, jak ta twoja Grażynka. Czy gdyby nie ja, ojciec straciłby rozum i odszedł do innej kobiety, wpędzając tym samym mamę w depresję, a potem do kliniki, w której przebywa do dziś? Nawet mnie nie poznaje, gdy ją odwiedzam... Jestem sama. Zupełnie sama. I niedobrze mi się robi, jak wokół siebie widzę tyle słodkiej miłości.
Jedna
łza, potem druga, a za nimi następne zaczęły się toczyć po
policzkach Matyldy. Mateusz nie mógł pozostać wobec nich obojętny.
Podszedł do dziewczyny i przygarnął ją do siebie. Matylda wtuliła
się w białą i pachnącą mężczyzną koszulę i pozwoliła, aby
łzy popłynęły strumieniem, rozmazując czarny tusz na
zarumienionej od gorąca buzi.
Mateusz
gładził ją nieporadnie po krótkich, rozwichrzonych włosach i
próbował znaleźć słowa, którymi mógłby uciszyć jej ból.
Wiedział jednak, że cokolwiek powie, zabrzmi w jej uszach głupio i
banalnie.
Banalny
był też pocałunek. Jej wargi były gorące. Zagarnął je
zachłannie, wnikając głęboko w jej samotność, splatając język
z językiem, dłonie z dłońmi i ciało z ciałem. Oboje byli
zachłanni i spragnieni siebie. Tęsknili za nagością, pieszczotą
i czułością. Ciało upominało się o bliskość drugiego.
Pęczniało, wyginało się i otwierało, zapraszając w głąb
siebie, obiecując rozkosz i spełnienie.
Kochali
się
zachłannie,
jakby
bali
się
utracić
choćby
minutę
z
czasu,
który
dla
siebie
wydarli.
Nie
szeptali
swoich
imion
w
uniesieniu,
jedynie
splatali
dłonie
i
zaciskali
je
na
obleczonej
w
satynę
pościeli.
Spełnienie
nadeszło
nagłym
uderzeniem,
łącząc
ich
i
jednocześnie
odrzucając
od
siebie.
Czarna
sukienka, rzucona niedbale, zachwycała swą prostotą. Dostrzegła
to męska koszula, przytulając się do niej mankietem i oplatając
kolorowym krawatem. Zagubione spodnie z zazdrością spoglądały na
tę pieszczotę, zwisając smętnie z poręczy starego, wysłużonego
fotela.
Matylda
bała się otworzyć oczy. Czuła, że to nie może być prawdą i
wiedziała, że gdy tylko wróci do rzeczywistości, czar pryśnie
jak bańka mydlana. A Mateusz pieścił ją tak cudownie! Jego ręce
wciąż błądziły po ciele dziewczyny, zauroczone jej nagością i
oddaniem.
- Jesteś cudowna. I nigdy nie daj sobie wmówić, że jest inaczej – szepnął, całując ją w ucho, a potem wstał i sięgnął po papierosa.
- Wezmę prysznic i odwiozę cię do domu.
Czar
prysnął. Bańka roztrzaskała się o tępy kant życia.
- Poradzę sobie sama. Zamów tylko dla mnie taksówkę.
- Jak chcesz.
Chciała...
spędzić z nim resztę nocy, patrzeć jak się budzi i przeciąga
rozkosznie jak młody kot. Chciała wtulić się w jego ciepłe ciało
i zasnąć przy nim skulona i bezpieczna. Chciała choć jedną noc
poczuć się potrzebna i kochana. Mateusz nie podarował jej nawet
tej iluzji.
- Pójdę już.
- Poczekaj, zanim taksówka...
- Pójdę już! – nie patrzyła na niego. Nie mogła. Bała się swoich łez, które zbierały się w kącikach smutnych oczu.
- Matylda... nie chcę, żebyś tak wyszła.
- Nic nie mów. Słowa nam nie pomogą. Wręcz przeciwnie.
Wyszła,
zabierając ze sobą swoją samotność i rozczarowanie.
Silnik
taksówki burczał monotonnie, a łzy Matyldy płynęły poganiane
jedna drugą. Jej cichy szloch poruszył serce taksówkarza, który z
podobnych historii kobiet wracających nocą samotnie do domu mógłby
napisać książkę. Gdyby potrafił. Scenariusz był wciąż ten sam
– on, ona i wystygłe łóżko. A między nimi mur milczenia,
bariera nie do pokonania.
Była
czwarta nad ranem, gdy Matylda otwierała drzwi swojego mieszkania.
Znajomy bałagan przywitał ją tak, jak go zostawiła. Ciepła
pierzyna przyzywała, kusząc bezpiecznym schronieniem i błogim
lenistwem. Dziś jednak Matylda w to nie uwierzyła. Po raz pierwszy
jej łóżko wydało jej się obce i zimne. Usiadła na jego brzegu i
zapłakała. Dzień Świętego Walentego dobiegł końca. I nikt,
zupełnie nikt nie chciał, aby została jego walentynką.
:D
Matylda
nie wróciła do pracy po tej nocy poniżenia. W dzień po święcie
Walentego zadzwoniła do szefa i poprosiła o urlop. Wprawiła tym
dyrekcję w osłupienie, bowiem, po pierwsze – Matylda nigdy nie
brała urlopu; po drugie – po co komu urlop przy końcu zimy?!
Tłumacząc się sprawami osobistymi dostała trzy tygodnie wolnego i
zaraz tego samego dnia pobiegła do Orbisu i wykupiła wycieczkę
Last Minute. A potem odleciała do Egiptu, zostawiając za sobą
firmę, która już zdążyła boleśnie odczuć nieobecność
Matyldy; Mateusza i jego sarnie spojrzenie oraz wszelkie plotki
dotyczące balu walentynkowego. Zabrała ze sobą tylko jedną
walizkę, parę okularów przeciwsłonecznych i swój wstyd.
Gorące
piaski pustyni leczyły kojącym ciepłem i spokojem skaleczoną
duszę dziewczyny. Soczystość Nilu sprawiła, że jej młodość
zaczęła odżywać i po kilku dniach słodkiego lenistwa i
nieróbstwa Matylda poczuła siły życia. Zachwycała się ogromem i
tajemnicą piramid; z szacunkiem pokłoniła się Sfinksowi, a na
kairskim suku wytargowała całkiem niezłą cenę za figurkę
Nefretete z rzekomo prawdziwego alabastru. Wieczorami, spacerując po
pustoszejącej plaży, zbierała kawałki wysuszonej słońcem rafy
koralowej, którą słone fale morza wyrzuciły na brzeg. I myślała.
O sobie, o swoim życiu i o tych, którzy tak szybko z niego
odchodzili. Zazdrościła błękitnookiej Grażynce miłości
Mateusza. Każda noc przypominała jej czułość jego pieszczot i
czasami trudno było powstrzymać głośny jęk i zagłuszyć
tęsknotę. Mateusz pojawił się w czasie, gdy jej zegar biologiczny
powiedział: Dość samotności! Trudno było powstrzymać naturę. I
dlatego Matylda czuła się tak nieszczęśliwa. Tylko słońce
wydawało się rozumieć pragnienia dziewczyny i pieściło jej ciało
ciepłem i brązem.
Egipt
pomógł niespokojnej naturze wyciszyć się i odpocząć, nie ukoił
jednakże obolałej duszy. Matylda wracała do domu z częściowo
posklejanym sercem i Skarabeuszem w dłoni. Wierzyła, że doda jej
sił i zapewni szczęśliwe życie. Nawet w samotności.
:D
W
pracy, obok sterty nagromadzonych papierów, które cierpliwie
czekały na jej powrót, Matylda znalazła również bukiet
wyschniętych róż. Stały smętne na jej biurku, a ich zwieszone
głowy zdawały się drwić z marzeń dziewczyny.
„Zobacz,
jak wygląda związek, w którym brakuje uczucia” – zdawały się
mówić.
Miłości
nie można zbudować na udawaniu.
Tak
mówił Mateusz.
Mateusz...
tutaj, na miejscu, wspomnienie o nim uderzyło mocniej. Boleśniej.
- Myślałam, że jesteście razem. Wyjechał zaraz po tobie. Prawie wymusił na Lucjanie urlop bezpłatny – zielone oczy Moniki zachłannie chłonęły opaleniznę Matyldy i jej nowy, lniany kostium.
- Zmieniłaś się. Wyglądasz jakoś... inaczej.
- Wydaje ci się. Jestem po prostu wypoczęta, a słońce w zimie wspaniale leczy depresję.
- Szczęściara! Jak ja ci zazdroszczę! – Monika westchnęła i wróciła do wystukiwania liczb na klawiaturze komputera.
A
przez głowę Matyldy po raz pierwszy przemknęła myśl, że
faktycznie, w jej życiu i w niej samej coś się zmieniło.
Drugi
raz myśl ta przeleciała przez jej głowę, gdy spojrzała w lustro.
Czy to na pewno była ona, Matylda Matysik z numerem buta 40? Po raz
pierwszy od czasu dojrzewania Matylda nie przeraziła się swojego
odbicia. Wręcz przeciwnie, zaintrygowała ją ta młoda kobieta o
szarych oczach błyszczących jak klejnoty na tle brązowej
opalenizny. Jeszcze tego samego dnia wyszła z pracy punktualnie o 16
– stej i udała się do domów towarowych, aby zostawić tam resztę
pozostałych na koncie oszczędności.
I
czy to za sprawą Skarabeusza, czy budzącej się wiosny i znajomej
pieszczoty promieni słońca, dość, że Matylda poczuła się
kobietą.
:D
O
powrocie Mateusza grzmiało w całej firmie. Wiadomość przekazywano
z ust do ust prędkością światła i wszystkie ciekawskie
spojrzenia kierowały się w stronę okrutnej Matyldy. To jasne, że
skrzywdziła chłopaka. Mateusz wrócił przemęczony, blady i bez
chęci życia, podczas gdy Matylda kwitła swoją kobiecością i
drażniła oczy opalenizną. Wiele ramion gotowych było otworzyć
się i przygarnąć biedaka. Biedak jednakże lazł, jak ćma do
światła i pierwsze kroki w czasie przerwy na lunch skierował
prosto do pokoju Matyldy, którą, pech chciał, zatrzymał telefon
od szefa i nie zdążyła uciec, by schronić się w barze po drugiej
stronie ulicy.
Jego
widok budził litość i roztapiał serce, jednak Matylda wiedziała,
że nie może ponownie nabrać się na jego zranione spojrzenie. Nie
zniosłaby kolejnego upokorzenia i odtrącenia i jest jasne, że nie
będzie mu zastępować Grażynki w łóżku tylko dlatego, że
Mateusz tęskni za swoją dziewczyną.
- Przepraszam, dostałam ważny telefon od Lucjana... – zebrała swoje papiery i spróbowała go wyminąć, lecz złapał jej rękę i zmusił, by popatrzyła na niego.
- Musisz mnie wysłuchać, a potem możesz sobie iść na spotkanie z samym Lucyferem.
- Proszę cię, odłóżmy to...
- To ja cię proszę, wysłuchaj mnie. Opętałaś mnie tamtą nocą. Uciekłaś tak nagle, bez słowa, nie wiedziałem, jak cię zatrzymać i czy w ogóle mam do tego prawo. Tamta noc była najgorszą w moim życiu, bo uświadomiłem sobie swoją głupotę.
- Wiem, nie powinniśmy... – Matylda próbowała się bronić, ale nawet jej nie słuchał.
- Już dawno powinienem był to zrobić. Ty pierwsza otworzyłaś mi oczy. Pamiętasz? Spytałaś, dlaczego nie polecę do Kanady. Byłem tam. Przeleciałem pół świata tylko po to, by kobiecie mojego życia opowiedzieć o tobie.
- Jesteś stuknięty! Powinni cię zamknąć – Matylda usiłowała przesunąć Mateusza i wymknąć się otwartymi drzwiami, pod którymi zaczęła zbierać się spora grupa pracowników zwabiona i zaciekawiona monologiem superchłopaka firmy, gdy nagle ON zrobił coś nieoczekiwanego. Chwycił Matyldę za ręce i osunął się na podłogę. Klęcząc przed nią i patrząc prosto w jej otwarte ze zdumienia oczy dokończył swoje wyznanie.
- Poleciałem do Grażyny, aby jej powiedzieć, że kocham ciebie. Już dawno powinienem się domyślić, że tamten związek nie ma szans. Odległość zabiła uczucie. Ja pielęgnowałem w sobie jego wspomnienie do czasu, gdy spotkałem ciebie. Wszystko zmieniłaś. Matylda, proszę... zostań moją Walentynką. Nie na rok, nie na dwa, ale na resztę życia.
- ON się JEJ oświadczył! – Monika z niedowierzaniem opadła na krzesło, Barbara klasnęła w ręce i sięgnęła po maślankę, marząc, aby podobną scenę odegrał Bogdan i to właśnie przed tą żmiją Moniką. A Irena zamknęła w milczeniu usta, które przez cały czas rozmowy dwojga zakochanych trzymała szeroko otwarte. Ze zdziwienia. Bo kto to widział, żeby TAKI facet oszalał dla takiej Matyldy!
W
korytarzu rozległy się oklaski, a potem dało się słyszeć ciche
pomrukiwanie, które zaczęło nabierać siły okrzyków: „Pocałuj
go! Powiedz tak! Pocałuj go!”
- Ja chyba oszalałam! – Matylda wyswobodziła spocone ręce z mocnego uścisku Mateusza i otarła czoło. Jej policzki płonęły z emocji, a w kącikach szarych oczu zaszkliły się łzawe brylanciki.
- Naprawdę zrobiłeś to dla mnie?
Mateusz
przytaknął. I nic więcej nie był w stanie powiedzieć, bowiem
Matylda zamknęła mu usta długim i gorącym pocałunkiem.
Miłości
nie można udawać. Ona po prostu jest.
Monika A. Oleksa
Walentynki 2013 – z miłością Marcinowi:)
Opowiadanie pochodzi ze zbioru opowiadań "Uśmiech Mima".
Fot. Marcin Oleksa |
Długie i brakuje przecinków ;p
OdpowiedzUsuńpoza tym interesujące. Ach miłość.
Piękne życzenia ,piękna opowieść o przeznaczeniu, o nadziei i wierze w to, że nigdy nie należy wątpić i się poddawać. Czasem los trzeba wziąć w swoje ręce i szczęściu wyjść naprzeciw. Życzę ,Tobie Moniko i wszystkim Twoim Gościom , takiego spojrzenia na siebie i świat,jakie zyskała Matylda. Wiele nie trzeba ,aby takie spojrzenie mieć, tylko tego..."Jednego serca...."
OdpowiedzUsuńi zyli dlugo i szczesliwie:-)! no to dziewczyny ruszamy do Egiptu po boski wyglad, optymizm i skarabeusza:-)
OdpowiedzUsuńPiękne opowiadanie! Idealne na dzisiejszy wieczór. Położę się spać z uśmiechem na ustach:)
OdpowiedzUsuńPS. Uwielbiam szampana. Maślankę również:)