Literackie Czwartki: Czwartkowe obiady, odc. 4
Fot. Marcin Oleksa |
- No i takie buty - Bogusia westchnęła i przesunęła solniczkę Eulalii do prawej strony wazonu z delikatnymi goździkami w środku, co nieodmiennie doprowadzało Eulalię do szału.
- Mogłabyś zostawić moją solniczkę w spokoju? - warknęła, stawiając przed Bogusią herbatę w szklance i metalowym koszyczku. Wspomnień czar, jak nazywała je Jadwiga, i rzeczywiście coś w tych metalowych, posrebrzanych koszyczkach było nostalgicznego, a i herbata smakowała jakoś inaczej niż w ceramicznym kubku.
- Kiedy ona mi po tej lewej, Lalu, zupełnie nie pasuje - odpowiedziała Bogusia, nie zrażona reprymendą przyjaciółki.
- Ale to moja kuchnia, i mnie ma pasować, a nie tobie! - odburknęła Eulalia.
- Ale ja jestem twoim gościem, a gość w dom to Bóg w dom i uszanuj mnie, proszę.
- Szanuję cię od ponad czterdziestu lat, a od dwudziestu wkurza mnie twoje przestawianie solniczki.
- Przez tyle lat mogłabyś się już do tego przyzwyczaić. - Bogusia przesłała Eulalii pełne wyrzutu spojrzenie. - Siadaj już, proszę, i nie marudź, bo potrzebuję pogadać.
- Robisz to od pół godziny. Gadasz i panoszysz się w mojej kuchni. - Eulalia uśmiechnęła się do przyjaciółki, a Bogusia pogroziła jej palcem.
- No, usiądź wreszcie!
- Czekaj, jeszcze ciastko ci nałożę. Wu-zetkę kupiłam jak zadzwoniłaś, że przyjdziesz.
- Chcesz mnie wpędzić w cukrzycę? - Bogusia lekko podniosła głos.
- Nie; chcę się rozgrzeszyć z tego, że jestem łasuchem, a ty jesteś dla mnie wymówką.
Eulalia usiadła naprzeciwko przyjaciółki i podsunęła w jej stronę talerzyk z cytryną.
- Ten twój zięć to drań - powiedziała już poważniej, wyciskając łyżeczką cytrynę w herbacie. - Żeby zostawić kogoś takiego jak Natasza, zupełnie tego nie pojmuję. Romansu mu się zachciało, i tyle; a najlepiej jest zrzucić wszystko na partnera, bo tak najwygodniej. Ja na jej miejscu nie odpuściłabym tak łatwo.
- Ja też nie - westchnęła Bogusia - ale to nie moje życie, a ona nie jest już małą dziewczynką, której mogę powiedzieć, co ma robić. Ona już podjęła decyzję, a że jest uparta i konsekwentna, wiem, że doprowadzi ją do końca.
- Przecież ona nie odnajdzie się w Lublinie. - Eulalia nabrała na łyżeczkę wuzetkowego kremu i rozsmakowała się w nim, przesuwając językiem po podniebieniu.
- Też tak uważam, ale ona ma na ten temat inne zdanie. - Bogusia upiła łyk gorącej herbaty i zapatrzyła się na różowe goździki. One też przypominały jej lata metalowych koszyczków, musztardówek i fusiastej herbaty, po którą stało się w kolejkach. W zasadzie po wszystko stało się w kolejkach, na sklepowych półkach było niewiele, a człowiek i tak potrafił cieszyć się z drobiazgów, które dostawał w prezencie od losu.
- Lala, czy ty uważasz, że wychowałyśmy swoje córki właściwie? - zapytała Bogusia, zaskakując tym pytaniem przyjaciółkę. Łyżeczka z ciastkiem zawisła w powietrzu, a oczy Eulalii otworzyły się szerzej. Bogusia nie była skłonna do refleksji, żyła tym co tutaj i teraz i rzadko cofała się do przeszłości. Uważała, że i tak nie zmieni tego, co było, więc nie ma sensu tego roztrząsać i gdybać, tylko należy skupić się na tym, co przed nami. Dlatego jej pytanie tak bardzo zaskoczyło Eulalię.
- No, wydaje mi się, że tak. Obie wychowałyśmy nasze córki na uczciwych ludzi, a o to przecież chodzi, prawda?
- No, chyba nie do końca - westchnęła Bogusia. - Natasza zarzuciła mi brak miłości i to, że jej nie doceniałam. Znasz mnie, nie jestem wylewna i nie umiem mówić o uczuciach. Są dla mnie tak oczywiste, że nie czuję potrzeby rozmawiania o nich. A jednak mojej córce tych rozmów zabrakło - dokończyła ciszej.
W jasnej kuchni Eulalii zapanowała cisza, w której słychać było czas odmierzany wskazówkami dużego, ściennego zegara.
- Bogusia... - urwała, jakby nie wiedząc, co może odpowiedzieć. - Kiedyś wychowywało się dzieci inaczej. Nie było gotowych scenariuszy, przemądrzałych super niań, co to wiedzą lepiej od ciebie jak masz wychować swoje własne dziecko; nie było poradników, a jednak nasze matki i babki robiły to od pokoleń i naturalnie przekazały to nam. Natasza i Joaśka dorastały w innych czasach niż Marta i Jagoda. Co innego było ważne, uczucia okazywało się w inny sposób niż współczesna wylewność, a surowe zasady wychowania wyniosłyśmy z naszych domów i powielałyśmy jedynie to, czego nas nauczono. Nie miałyśmy do pomocy zastępów doradców, kolorowych magazynów czy programów telewizyjnych. Z miłości do swojej córki chodziłaś w jednych butach kilka sezonów i stałaś w kilometrowych kolejkach po pomarańcze na święta; talony na alkohol wymieniałaś na kartki na czekoladę, a w każdą niedzielę latałaś do kina na poranki, aby dać temu dziecku choć trochę normalności. To były inne czasy, Bogusia, a my zrobiłyśmy wszystko, aby wychować nasze córki na mądre kobiety, którymi niewątpliwie są. Pamiętaj, że łatwo obwiniać wszystkich dookoła, kiedy rozpada się twoje życie, a najtrudniej znaleźć winę w sobie. Nie twierdzę, że Natasza jest winna temu, co się stało, ale to jej małżeństwo i to, co się w nim działo w żaden sposób nie zależało od ciebie.
- Chyba rozumiem, dlaczego się z tobą przyjaźnię. - Bogusia spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością.
Eulalia uśmiechnęła się i zatopiła w zielonym spojrzeniu Bogusi. Znały się tak wiele lat, że w zasadzie nie pamiętała już czasów, kiedy Bogusi nie było w jej życiu. Ich przyjaźń była naznaczona upadkami, z których powstawały, pomimo wszystko podając sobie ramię, na którym ta druga mogła się wesprzeć. Wiele razem przeżyły; o wielu rzeczach chciały zapomnieć, ale więź, która je łączyła, trwała niewzruszona poprzez te wszystkie lata. Pomimo różnicy charakterów i osobowości, potrzebowały się; teraz chyba bardziej niż w przeszłości. Bo teraz mogły już rozmawiać o wszystkim, bez ogródek i niedomówień. Bez żalu, za to ze świadomością, że siła przyjaźni udźwignie wszystko, skoro przetrwała dotąd aż tyle.
W zamku u drzwi wejściowych zazgrzytał klucz. Bogusia odwróciła odruchowo głowę, a na promienne "Dzień dobry" Marty, spojrzała z zaskoczeniem na Eulalię.
- Marta wprowadziła się do mnie - odpowiedziała na pytanie zadane oczami, Eulalia. - Nie było okazji porozmawiać, ale gdybyś czytała mojego bloga, wiedziałabyś o tym. Tam opisałam swoje dylematy - w ostatnich dwóch zdaniach Bogusia wyczuła wyrzut.
- Wiesz, że ja i komputer... - zaczęła, ale Eulalia nie pozwoliła jej dokończyć.
- Najwyższa pora to zmienić, moja droga - odpowiedziała i podniosła się, aby odgrzać Marcie obiad. Wnuczka na pewno była głodna po całym dniu spędzonym na uczelni.
Fot. Marcin Oleksa |
Helenka promieniała. Cała trójka jej dzieci, z których tylko najmłodsza córka mieszkała w rodzinnym Lublinie, zapowiedziała swój przyjazd na święta. Oznaczało to dom pełen ludzi i dziecięcej wrzawy, mnóstwo przygotowań, prezentowe wydatki i radość, która wchodziła do jej mieszkania wraz z wyczekiwanymi gośćmi. Henryk jak zwykle będzie marudził, że Hela się narobi i że chwili spokoju nie będzie, ale tak naprawdę on też się cieszył, gdy dom zapełniał się wnukami. Szczególnie najstarsza Ewelinka, szesnastoletnia pannica, była dziadkowym oczkiem w głowie i wspólnie dzieliła z nim pasję historyczną. Na jej przyjazd Henryk cieszył się najbardziej. A Helena... Helena była szczęśliwa, że cała trójka, zupełnie jak kiedyś, zasiądzie do wigilijnego stołu. Łukasz przeczyta Ewangelię, a Ula tym swoim anielskim głosem zaśpiewa "Cichą noc". Na stole znajdzie się dwanaście potraw, pieczołowicie przeliczonych przez dzieci, a duża choinka przygarnie masę prezentów, zwiezionych z różnych zakątków Polski. Rodzinny dom ściągnie tych, których Helena wypuszczała w świat z niespokojnym biciem serca. Oboje z Henrykiem starali się im przekazać od najwcześniejszych lat, że ich dom rodzinny zawsze będzie tą przystanią, gdzie czekać będzie na nich ciepło, bliskość i otwarte ramiona mamy, w które pomimo swoich trzydziestu i czterdziestu kilku lat, będą mogli się wtulić. Jak kiedyś. Jak przed laty, gdy byli jeszcze dziećmi, przybiegającymi do niej z każdym stłuczeniem czy obtarciem.
Tak, ten czas będzie czasem prawdziwego świętowania, którego Helenka nie mogła się już doczekać.
Sięgnęła po telefon i wybrała numer Jadzi. Koniecznie musiała z nią o tym porozmawiać.
Monika A. Oleksa cdn... :)
Fot. Marcin Oleksa |
Już się powoli zaprzyjaźniam z paniami :-) i dłuży mi się czas-od czwartku do czwartku..a co do kolejek..oj tak -ja też wyrażałam swą miłość skręconą ręką, kiedy "rzucili" Bobo-Fruty :-). Ileż to było radości z takich zdobyczy. O bonach do Pewexu nie wspomnę, gdy z namaszczeniem kupowałam dzieciom kosmetyki "Penaten", oj jak to pachniało....teraz już nic tak nie pachnie....
OdpowiedzUsuńMoniko, obiady obiadami a kiedy Święta. Pozdrawiam serdecznie. Maria
OdpowiedzUsuńJa też czekam ze zniecierpliwieniem na każdy literacki czwartek i również uważam, że powinnaś to napisać w formie książkowej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
M. junior starszy