Literackie czwartki: Szczęście na opak:)
Fot. Marcin Oleksa |
Dalsza część o codzienności młodych studentów prawa:) Przypominam, że dwie pierwsze części znalazły się w literackich czwartkach pod tytułem Wygrzebane:) ( z mojej szuflady skarbów wszelakich:D)
1 październik, wtorek
- Prosimy o ciszę! - chrząknął w mikrofon doglądający porządku mały, łysiejący. - Proszę powstać. Będziemy śpiewać.
Tłum młodych ludzi zafalował i powstał z krzeseł, by w ciszy, której udało się zapaść, wysłuchać nadwyrężonej czasem wersji hymnu studenckiego. Po krótkim przemówieniu pomarszczonego dostojnika, który okazał się być dziekanem wydziału prawa i administracji, nastąpił moment kulminacyjny - pasowanie na studenta.
Mariusz mocno ściskał w ręku nowiutki indeks i wpatrywał się w nowe twarze, podchodzące kolejno do dziekana. Zapomniał o obecności Klary, widział tylko masywną katedrę, pomarszczonego dostojnika z orlim nosem i jego rękę opadającą na ramię każdego studenta. I nagle... tak! Nie mógł się mylić.
- Pani Aleksandra Młynarska.
Patrzył zafascynowany na wdzięczne ruchy dziewczyny, gdy powoli, drobnymi kroczkami wchodziła na podwyższenie i wyciągała rękę po indeks.
To ona, Ola!
Uśmiechnął się błogo, a Klara, która właśnie spojrzała na kolegę zastanowiła się, czym on się mógł zadławić? Nie czekając na dalsze reakcje chłopaka, przestraszona wizją uduszenia, klepnęła go mocno po plecach z takim rozmachem, że Mariusz wylądował nosem w bujnej fryzurze siedzącej przed nim blondyny.
- No co ty? Zwariowałaś?
- Chciałam ci tylko pomóc przełknąć. Poszło?
- Co posz... - w tej chwili przypomniał sobie, że miał nie spuszczać wzroku z Oli. Natychmiast spojrzał w stronę katedry i... o zgrozo! Oli już tam nie było. Znowu zniknęła mu z oczu i niemożliwością było odnaleźć ją w tym tłumie.
- Poszło - mruknął smutno.
- To trzeba popić. Inaczej może ci stanąć w przełyku.
Mariusz nie rozumiał, o czym mówi ta dziwna koleżanka. Doszło do niego tylko to, że coś trzeba popić. Natychmiast podchwycił tę myśl.
- Doskonały pomysł. Chodźmy do barku na coca-colę.
Klara uśmiechnęła się, ukazując białe zęby aż do czwórki włącznie. Fajny był ten Janik.
...
Albano Bali Nagula stał przed lustrem w małym, akademickim pokoju i spoglądał z dumą na swoje rozbudowane ramiona.
- Eksztra, eksztra! - błysnął białymi zębami i z zachwytem popatrzył na swój obnażony, zarośnięty tors.
- Tata mieli wspaniała idea posłać mię na nauki. Eksztra!
Mniejsza jego miniatura z nieco wątlejszymi ramionkami i mniej zarośniętym torsem zatarła dłonie z radością.
- Nasz pan mądra głowa. On wiedzieć, że nam potrzeba naumiana następca. On wysłać jaśnie pana do Polska, do uniwersyteta prawa. Mądra głowa! A Wentura mieć pilnować jaśnie pana i...
- Cichać! - Albano oderwał się od swojego odbicia w lustrze i uważnie popatrzył na swojego pobratymca, z którym przybył do Polski, by studiować prawo. - Albano znaleźć żona! Ona już moja jest. Ona mądra żona. W nasz kraj.
- O laba, laba! Pan nie chcieć łamać wola króla! Pan Albano mieć figura na żona w nasza kraj. Pan nie wolno tutaj brać żona! Król gniewać się, on mądra głowa, on wiedzieć...
- Cichać! Wentura, ty gadać zbyt dużo kawałek. Albano znać, co robić. Cichać!
- O laba, laba!
- Cichać! Gotować kąpiel! Albano chcieć kąpać.
Nie czekał już na odpowiedź, tylko na nowo zapatrzył się w lustro, wspominając uroczy uśmiech Ewy.
Wentura westchnął tylko i zniknął w łazience, aby przygotować kąpiel dla swojego pana.
...
Mariusz sterczał pod znajomym murem, do którego zdążył już się przywiązać. Październik przyniósł już jesienny chłód i chłopak mocniej otulił się kurtką.
Wpatrywał się w jedno, znajome okno, za którym powinna znajdować się Ola.
Tymczasem pod klatką wieżowca, niedbale wsparty o motocykl, stał rudy Bob. Twarz posiniała mu już od jesiennego zimna, ale nie odpuszczał. Spoglądał na komórkę i na okno, w które z uwielbieniem wpatrywał się Mariusz.
- Olka! Oooolkaaa! - dał się słyszeć uroczy krzyk rudzielca.
- Ooolkaaa!
Mariusz drgnął nagle przestraszony, bo jakaś czarna głowa przysunęła się do jego ramienia.
- I tak nie wyjrzy - usłyszał cichy, chłopięcy głos. Spojrzał w dół i dopiero teraz rozpoznał Diabła.
- Cześć - chłopiec pokazał wszystkie swoje zęby i z życzliwością popatrzył na Mariusza.
- Cześć - odpowiedział, przenosząc wzrok na rudzielca i znajome okno. - Dlaczego ona nie wyjrzy? Nie słyszy go?
- Oszalałeś? Umarły by usłyszał. Nie wyjrzy, bo już się nim znudziła. Nie lubi rudych.
- Co ty powiesz? - Mariusz podskoczył zachwycony i przygładził swoje jasne, skręcone kędziorki. Nie były rude, raczej ciemnoblond.
- Jak chcesz wiedzieć więcej... - Diabeł na chwilę umilkł i liczył coś na palcach ze skupieniem.
- Ile! Dwa Snickersy? A może Marsa?
- Nieee, powiem ci, bo jesteś fajny. Lubię cię. Ona teraz wychodzi do jakiejś kafejki "Kaj". Umówiła się tam z Ewką, swoją przyjaciółką. Wiesz, gdzie to jest?
Mariusz dostał skrzydeł.
- Jutro przyniosę ci czekoladę! - krzyknął jeszcze za siebie i pogonił na spotkanie swojego przeznaczenia.
Diabeł został sam.
Nudno było.
Mógł nic nie mówić temu kręconemu, to by jeszcze z nim postał. Ale... szkoda mu było tego chłopaka. On był jakiś inny. Nie pasował do Oli. I co oni w niej widzieli? Zwykła baba, jak każda inna.
- Gdzie on poszedł?
Nie zdążył rozpakować Snickersa, którego właśnie wyjął z kieszeni, gdy zobaczył nieziemskie zjawisko.
To była kobieta...
Przed nim stała mała, pękata beczułka w okularach z białymi oprawkami. Jej włosy, nieokreślonego koloru jakby lnu, splątane były na czubku głowy w wielki kołtun, niebieskie oczy wpatrywały się w Diabła pytająco, a zaciśnięte usta domagały się natychmiastowej odpowiedzi.
- Gdzie on poszedł?! - powtórzyło groźnie zjawisko, a Diabeł jęknął z podziwu.
- O jejku! Ale jesteś fajna!
- Powiesz mi wreszcie, gdzie on polazł?
- Do "Kaja". Lubisz Snickersy?
- Uwielbiam. Za nią pewnie poleciał.
- Za nią. Masz, ja nie chcę - wyciągnął rękę, a dziewczyna dopiero teraz spojrzała na niego uważniej.
- Co to jest?
- Snickers. powiedziałaś, że lubisz.
- Aaaa, dzięki.
Diabeł patrzył z zachwytem, jak pękata beczułka rozszarpuje batona, a potem dużymi kęsami wpycha w siebie orzeszki oblane karmelem i czekoladą. Snickers zniknął w jej ustach w rekordowym tempie.
- Jak się nazywasz? - Diabeł był zaintrygowany nową nieznajomą.
- Buba.
- Tak masz na imię? Fajnie.
- Głupi, to nie imię. Na imię mam Karolina, ale wszyscy mówią na mnie Buba.
- A na mnie Diabeł.
- Widać. - Buba zatopiła swe jasne oczy w czarnym spojrzeniu.
- Dlaczego on za nią lata?
- Nie wiem. Może mu się podoba? Inni też za nią latają.
- Inni mogą, ale nie on.
- A dlaczego on nie może?
- Bo... bo... - Buba zająknęła się, a potem zaczerwieniona spuściła głowę. - No bo nie.
- A... - Diabeł pokiwał ze zrozumieniem głową. Wiedział już, że tu chodzi o poważne sprawy.
- Jak chcesz, to ja mu mogę ją obrzydzić. Dużo o niej wiem. To moja siostra.
Buba spojrzała z zachwytem na nowego przyjaciela.
- Zrobisz to?
- No jasne. Jeśli tylko chcesz... - jego uśmiech jeszcze nigdy nie był tak promienny, jak w tej chwili.
- Pytanie! Jasne, że chcę!
- To przyjdź tu jutro o siódmej. Znowu będę miał Snickersa.
- Dobra, ale pamiętaj... masz mu ją obrzydzić niemożliwie, tak, żeby nie mógł na nią patrzeć.
- Jasne.
Buba kiwnęła głową z aprobatą i oddaliła się w stronę placu zabaw, a Diabeł dotknął okolicy swojego serca i westchnął z rozkoszą.
Po raz pierwszy w swym jedenastoletnim życiu był zakochany.
cdn:)
Monika A. Oleksa, 1991r.
Fot. Marcin Oleksa |
Kiedy czytam o tych młodych ludziach, to cofam się w czasie-juz to kiedyś pisałam. Wtedy zaczytywałam się w tzw.literaturze młodzieżowej, o pierwszych miłościach,zauroczeniach...i znów czuję się jakbym miała naście lat ;-)Piękne to- Moniko
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na dalszy ciąg:)
OdpowiedzUsuń